Jesteście gotowi na podróże z dreszczykiem?
Sucha Beskidzka, zamek. Duch hrabiny Anny Konstancji z Lubomirskich
Sucha Beskidzka słynie z zamku, nie darmo zwanego „małym Wawelem” i należącego kolejno do magnackich rodów Komorowskich, Wielopolskich, Branickich i Tarnowskich. Nocami, w pustych i ciemnych krużgankach oraz w komnatach spotkać można widmo kobiety ubranej w czarny strój, jaki w pierwszej ćwierci XVIII stulecia nosiły owdowiałe matrony wysokiego rodu. Ową Czarną (lub Białą, według innych opowieści) Damą jest Anna Konstancja z Lubomirskich. Kochała rządzić i kochała romanse. Potrafiła sama zasadzać się na opryszków i zbójników, których na przełomie XVII i XVIII wieku w tamtych okolicach nie brakowało. Jeśli coś jej się zamarzyło, dążyła do celu, aż to dostała. Potrafiła oskarżyć kochanków o gwałt, nie przebierała w środkach, sama wymierzała chłosty. Gdy los sprawił, iż została młodą wdową, szybko stanęła na ślubnym kobiercu. A gdy i drugi mąż wyzionął ducha, a raczej skręcił kark, zaczęła reformować lokalne prawa karne i pomnażać majątek. W kodeksie, dzięki hrabinie, pojawiły się tak wyrafinowane kary jak powieszenia na haku, łamanie kołem czy nadziewanie na pal. Miała swoją altanę koło szafotu na rynku Suchej Beskidzkiej, z której ochoczo korzystała. Na zamku w Suchej Beskidzkiej, zwanym małym Wawelem rządziła mocną ręką. Tak więc, kiedy zmarła, ponoć służba odetchnęła z wielką ulgą. Kolejni właściciele, którym pojawiała się ubrana w białą lub czarną szatę, przyzwyczajali się do niej i z czasem traktowali jak lokatorkę i tylko uprzedzali nieco wrażliwszych gości przed obiadem. Podobno nie raz udało jej się postraszyć wartowników, którzy obchodzili zamek. Mieszkańcy Suchej są jej wdzięczni, bo w czasie okupacji postraszyła niemieckich żołnierzy, którzy akurat plądrowali zamek i palili książki. Kule przerażonych oprawców, którzy mierzyli do ducha, przeleciały przez zjawę na wylot, lądując w murach. w „Leksykonie duchów” autorstwa Petera Haining’a, w którym Bogna Wernichowska, umieściła kilka naszych rodzimych duchów można przeczytać: „Anna Konstancja dożyła sędziwego wieku. Pochowaną ją z wielką pompą w krypcie miejscowego kościoła. Poddani i służba odetchnęli, ale jeszcze nie wypaliły się znicze na grobowej płycie, kiedy na przykościelnym cmentarzu i w zamkowych krużgankach zaczęło się pojawiać jej widmo. Anna Konstancja prześladowała nie tylko zamkowych gości, ale również straż obywatelską istniejącą w Suchej w latach międzywojennych.”
Babia Góra – tu rządzą duchy
Babia Góra, nazywana także Diablakiem, od wieków owiana jest aurą tajemniczości. Według legend, góra miała być miejscem spotkań czarownic, a na jej szczycie stał nawet diabelski zamek, który został zbudowany za duszę Gazdy z Zawoi. Do dziś krążą opowieści o niejasnych postaciach, migoczących światłach i dziwnych zjawiskach, które można dostrzec między drzewami.
Co więcej, szczyt Diablaka porównywany jest przez specjalistów od zjawisk paranormalnych do Trójkąta Bermudzkiego. Zdarzają się tu niewytłumaczalne zmiany temperatury, wahania wilgotności, zakłócenia w działaniu kompasów oraz nagłe mgły i burze. Na Babiej Górze doszło też do kilku zagadkowych wypadków. W 1963 roku rozbił się helikopter, a przyczyny wypadku nigdy nie ustalono. W 1969 roku samolot pasażerski z Warszawy do Krakowa, mimo dobrych warunków pogodowych, zboczył z trasy, wleciał w gęstą mgłę i uderzył w skały (zginęły 53 osoby). Choć oficjalnie uznano, że do wypadku doszło z powodu awarii nawigacji, szczegóły rozmów pilotów wciąż pozostają tajne. W 2013 roku na szczycie rozbiła się prywatna awionetka z trzema osobami na pokładzie.
Wędrując więc na Babią Górę trzeba się mieć na baczności i nie zbaczać ze szlaku, podobno na manowce prowadzą niewinnych turystów złośliwe skrzaty, koń-widmo, a także tajemniczy mężczyzna w kapeluszu.
Kraków, Wawel. Duch Barbary Radziwiłłówny
Skandalem był już sam ślub, który wzięli w sekrecie. Zresztą już od momentu, kiedy Zygmunt August zobaczył po raz pierwszy Barbarę Radziwiłłównę podczas wyjazdu na Litwę, stracił dla niej głowę. Potem jedna afera goniła kolejną. Król wracał do umiłowanej po kryjomu, wiedząc, że wybranka nie spodoba się ani doradcom, ani tym bardziej jego matce – Bonie. Ale nie chciał z niej rezygnować. Romans, który zakończył się ślubem, urósł na krakowskim zamku do nieprzyzwoitych rozmiarów skandalu. Barbara, nazywana nierządnicą, która omotała króla, musiała mierzyć się wielką nienawiścią i niechęcią. I choć w Krakowie mówiono, że lepiej, by rządził sułtan, a nie ona, nie przeszkodziło to jednak zakochanemu Zygmuntowi posadzić ją na tronie. Barbara królowała niedługo. Choroba, która pół roku po koronacji całkowicie odebrała jej zdrowie, sprawiła, że zapach, który wydzielało jej ciało był nie do zniesienia. Była to woda na młyn plotkom o karze za grzechy i rzekomej chorobie wenerycznej, która zabija rozwiązłą królową. Król czuwał przy ukochanej do samego końca, tracąc z bólu niemalże rozum. Nie mogąc pogodzić się ze stratą, postanowił zrobić wszystko, by choć na moment ujrzeć ukochaną. Za słowem „wszystko” kryła się więc także alchemia, która dawała mu szansę, by przywołać z zaświatów Barbarę. I tak zgodnie z legendą, zmarłą małżonkę sprowadził w postaci ducha czarnoksiężnik Zygmunta Augusta mistrz Jan Twardowski. I to też on powstrzymał króla, przed rzuceniem się na ducha. I nie była to jedyna taka próba, którą podobno widziały i pamiętają wawelskie mury. Twardowski miał wywoływać ducha królowej korzystając ze specjalnego lustra, w którym się ukazywała. Raz, tak na Wawelu plotkowano, ducha Barbary wywoływała czarownica. Za każdym jednak razem, gdy tylko Zygmunt próbował dotknąć i objąć ukochaną – ta znikała. Czy Barbara faktycznie pojawiała się w lustrze, czy to dworzanie w ten sposób chcieli ratować króla od szaleństwa, a także manipulować nim? Czy duchem była podobna do zmarłej Barbara Giżanka, córka warszawskiego mieszczanina, która zresztą została jego kochanką. A Barbara? Podobno do dziś przechadza się nocami po wawelskich komnatach, w których – choć krótko – czuła się kochana.
Niedzica, Zamek „Dunajec”. Duch Brunhildy i Bogusława
Patrząc dziś na sylwetkę tego pięknie położonego nad Jeziorem Czorsztyńskim zamku, trudno w to uwierzyć. A jednak, to właśnie za tymi właśnie murami doszło do dramatycznych wydarzeń, które położyły się cieniem zarówno na mieszkańcach, jak i okolicy. Spróbujmy ustalić fakty tej historii, która miała miejsce bardzo dawno temu. Jej bohaterami są księżniczka i książę. Ona podobno była urodziwa i dobra. A on przystojny, z długą grzywą pięknych ciemnych włosów. I podobno pierwsze lata małżeństwa Brunhildy i Bogusława też takie były, piękne i dobre. Zakochana para zamieszkiwała zamek Dunajec w Niedzicy, pięknie położony na malowniczym wzgórzu, skąd było widać okoliczne wsie. Czy ich związek zabiła nuda, rutyna – o tym można już tylko plotkować. Prawda była taka, że kłótnie stawały się coraz częstsze i coraz głośniejsze. By uciszyć plotki postanowili przenieść swoją sypialnię na wieżę, by jej grube mury tłumiły kompromitujące wrzaski. Tak było do czasu, kiedy podczas awantury, wściekła Brunhilda cisnęła w męża wazą, a on – rozjuszony – zamachnął się na partnerkę tak mocno, że wypadła przez okno i spadła z krzykiem do studni na dziedzińcu. Zrozpaczony Bogusław nie mógł uwierzyć w śmierć małżonki, błądził godzinami wokół studni błagając: Przebacz mi, Brunhildo. Ale przebaczenia nie dostawał. Którejś nocy, gdy kolejny raz zawodził na dziedzińcu, usłyszał: Przebaczam ci, Bogusławie. Łysy. Ucieszył się, choć spokoju nie dawał mu fakt, dlaczego został nazwany Łysym. Następnego ranka, kiedy obudził się bez jednego włosa, zrozumiał, że w ten sposób został ukarany przez żonę, którą zamordował.
Kara karą, ale duchy nawet po śmierci Bogusława zaczęły nawiedzać zamek. On snuje się i prosi: Przebacz mi Brunhildo”, ona zjawia się, by mu przebaczyć i razem siadają nad studnią. Niektórzy też wierzą, że mężczyźni, którzy nie mają czystego sumienia, a wypowiedzą nieszczerze w tamtym miejscu imię ukochanej, budzą się łysi. Kto odważny może przy okazji to sprawdzić. Motyw tej historii przewija się przez jeden z najpopularniejszych dawniej seriali dla młodzieży „Wakacje z duchami”. Sensacyjna akcja toczy się na niedzickim zamku, a scenerią są okoliczne tereny, wtedy jeszcze nie zalane wodami Jeziora Czorsztyńskiego.
Tatry. Duch Marzeny Skotnicówny
Są wieczory, kiedy słychać to bardziej wyraźnie. Tuż po zmierzchu, na granicy nocy. Coś jakby odgłosy wbijania haków w skałę, urywane krzyki. To miejsce, między Kozim Wierchem, a otoczoną złą sławą Zamarłą Turnią. Podobno straszy w ten sposób Czarna Pani, w innej wersji - Biała Pani. Kim jest tajemnicza kobieta? Według legendy to duch Marzeny Skotnicówny, młodej, osiemnastoletniej taterniczki, która promowała wspinaczkę wśród kobiet. Tej, która miała marzenia i plany, chciała założyć stowarzyszenie kobiet taterniczek, a zginęła wraz z siostrą Lidą podczas wspinaczki na Zamarłą w 1929 roku. Kiedy je znaleziono miały nogi związane liną i wyglądały pięknie. Marzena była silna i piękna, kochała Tatry i lubiła się wspinać. Córka poetki i rzeźbiarza, zdaniem mamy, łączyła w sobie wiele przeciwieństw; była silna i delikatna, ambitna i niezależna, ale chciała też mieć mężczyznę, który by się nią zaopiekował. To właśnie w Marzenie zakochał się Julian Przyboś, gdy trafiła do gimnazjum cieszyńskiego, w którym uczył ją polskiego. On próbował zaszczepić jej miłość do literatury, ona jednak nie była pewna, co chce w życiu robić. Pewna była jednego: chciała wejść na niezdobytą wcześniej Zamarłą Turnie. Był październik i tak naprawdę nikt nie wie, co wydarzyło się podczas wspinaczki. Jak wyglądałoby jej życie? Nigdy się nie dowiemy, chyba że jej duch zechce nam opowiedzieć. Julian Przyboś poświęcił Marzenie piękny wiersz. Obie siostry mają grób na Nowym Cmentarzu w Zakopanem.
Tarnów, Muzeum Etnograficzne. Duch właściciela?
Stukająca maszyna, ktoś, kogo nie widać zwiedza wystawę, lustra, które spadają, ale nie rozbijają się? To śledztwo nie wydaje się być zakończone. Zbyt dużo niewiadomych, sporo sprzecznych informacji, zakłóceń. Ustalmy zatem fakty. Od lat pracownicy Muzeum Etnograficznego, które mieści się w dworku przy ulicy Krakowskiej, słyszeli skrzypiącą podłogę, drzwi zamykały się bez udziału człowieka czy wiatru, a przedmioty same zmieniały miejsca. Niektórzy przysięgali, że widzieli zjawę dziecka. Szybko okazało się, że nie jest to nowy czy młody duch, bo o rzeczach nadprzyrodzonych, mówiło się już we dworku przed wojną. Duch wydaje się uparty, bo mimo kilku mszy w jego intencji, modłów wypędzających, stale powraca. Pracownicy przypuszczają, że być może to dawny właściciel dworku, Władysław Onitsch, kupiec, który nadal pilnuje swojego dobytku.
Źródło: UMWM/Wikipedia/MSIT
Foto: MSIT