Z propozycją założenia klubu wyszedł Paweł Szczepaniak, a przy realizacji pomogli - ówczesny trener młodzieży w Strzelcu Budzów - Jarosław Gąstała i Tadeusz Gaura. Pan Gaura piastuje urząd prezesa aż do dziś. Przez pierwsze lata skupiono się tylko i wyłącznie na seniorach, co nie przynosiło rezultatów. W 2002 roku, wraz z zatrudnieniem trenera Gąstały, powstały drużyny młodzieżowe, które okazały się fundamentem. Fundamentem pod budowę mocnej drużyny, zdolnej do uzyskania historycznego awansu do „ósmej ligi mistrzów”. Patrząc w tabelę, wydaje się, że naszedł ten czas. Najwyższy czas!
Początek nie zwiastował przygody życia
Przygoda Jarosława Gąstały z „Najlepszym Klubem w Powiecie” rozpoczęła się dość przypadkowo. Na początku nic nie zapowiadało, że po latach stanie się motorem napędowym tego projektu. - Pamiętam, że kiedy prowadziłem drużyny młodzieżowe w Strzelcu, skontaktował się ze mną Paweł Szczepaniak, który podobnie jak ja, pracował w budzowskim gimnazjum. Był to 1998 rok. Zapytał – co zrobić, by w Bieńkówce powstał klub. Chodziło między innymi o sprawy formalne. W tamtym momencie nie wiedziałem, jak postąpić, bo pracowałem przecież dla „konkurencji”. Snułem ze Strzelcem mocarstwowe plany. Celem była minimum Liga Mistrzów (śmiech). Ostatecznie moja przygoda ze Strzelcem zakończyła się w 2002 roku. Zacząłem nowy rozdział, zająłem się młodzieżą w LKS-ie Bieńkówka. Klubu, który wystartował trzy lata wcześniej. W 1999 roku doszło do założycielskiego zebrania. Powstał pierwszy zarząd. Z prezesem Tadeuszem Gaurą na czele. Wspólnie zaczęli pracować nad powstaniem boiska oraz szatni, co szybko udało się wykonać. Klub LKS Bieńkówka został założony w 2000 roku, w tym czasie drużyna seniorów została zgłoszona do rozgrywek C – Klasy. Opierała się ona głównie na „piłkarzach” miejscowych. Początki były trudne, ale jak wiadomo - żeby grać na dużych, pełnowymiarowych, trawiastych boiskach, trzeba trenować i być troszeczkę poukładanym taktycznie. Tego nie było.
LKS Bieńkówka rozpoczął działalność, jednak Gąstała wciąż pracował w Budzowie. LKS opierał się wyłącznie na seniorach, brakowało zaplecza. Kiedy w 2002 roku, Jarosław Gąstała dostał ofertę pracy, pierwszym jego postulatem był nacisk na młodzież. Całkowita zmiana filozofii. - Klub wystartował, ale ja wciąż pracowałem w Budzowie. Cały czas jednak byliśmy w kontakcie. Powiedziałem, że nie można budować drużyny na seniorach. Nie tędy droga. Klub musi mieć zaplecze młodzieżowe. Młodzież powinna być priorytetem każdego klubu, okrętem flagowym. W pierwszym półroczu nie mieli trenera, zespołem zajmował się Paweł. Wyniki były słabe, bardzo słabe. W rundzie wiosennej drużynę przejął pan Wiącek. Dosyć znany trener, sam nie wiem – jak on się tam znalazł. Pod jego wodzą „Bienia” osiągała ciut lepsze wyniki. W 2002 roku podjąłem decyzję o odejściu ze Strzelca. Ledwo wszedłem do domu po treningu, nikt jeszcze nie wiedział o mojej decyzji, a już otrzymałem propozycję pracy w Bieńkówce. Powiedziałem prezesowi, że mam swoje wymagania. Nie chodziło o pieniądze. Zależało mi na młodzieży. Chciałem, żeby to na niej opierać klub. Przyszły wakacje, po raz pierwszy nie wyjechałem do Niemiec, jak to miałem w zwyczaju. Ruszyłem z tematem i na zajęcia przyszło 60 dzieciaków. Pierwszy raz tyle osób znalazło się na stadionie tego klubu. Zmontowałem trzy kategorie – młodzików, trampkarzy i juniorów młodszych. Prezes był zdumiony – jak to możliwe. Jak już wspominałem, wcześniej nic takiego tam nie było. Zarysowałem plan długoterminowy. Nie wiem, czy ja to przewidziałem? Obecnie leci mi przecież trzynasty rok w Bieńkówce.
Wybór trenera nie był przypadkowy. - Osoby z Bieńkówki, jak się później okazało, nieprzypadkowo chciały mnie zatrudnić u siebie. Widziały moją pracę, zaangażowanie, zapał i efekty w Strzelcu, w którym pracowałem z żakami, trampkarzami i w pierwszym sezonie utrzymałem drużynę w A klasie. Oczywiście dostałem zielone światło i wolną rękę od zarządu i przede wszystkim od prezesa Tadeusza Gaury. I tak zacząłem przygodę życia w Najlepszym Klubie w Powiecie LKS „Bienia” Bieńkówka, przy prezesie o którym mogę wypowiadać się w samych superlatywach i wyłącznie komplementować. Nie spotkałem nigdy dotąd człowieka na mojej drodze pracy i zabawie w piłkę nożną, żebym nie miał jakiegoś zgrzytu, konfliktu czy nawet jakieś kłótni. Pracujemy z sobą od 2002 roku, a on całkowicie mi zaufał, mam nadzieję, że go nie zawodzę. Choć bywało różnie. Kilka lat temu niejeden mógł powiedzieć, że ten gość jest albo nienormalny, albo spadł z księżyca. Miałem trzy chwile z wątpienia, ale nie mogłem odejść. Kiedy wbijano mi nóż w plecy, on go wyjmował.
Znane nazwiska. Konflikt interesów. Happy-end!
Drużyna seniorów od początku istnienia tkwiła w C klasie. Mimo kilku znanych trenerów, kilku znanych nazwisk, awans pozostawał mission impossible. Drogi Jarosława Gąstały z Bieńkówką rozeszły się na jakiś czas. Nasz rozmówca przejął seniorów Watry Zawoja, ale wciąż pracował z młodzieżą w „Bieni”. Oba seniorskie zespoły rywalizowały na poziomie C klasy i złośliwy los zetknął je w drodze po awans. Ostatecznie, kosztem Bieńkówki, awansowała Watra. - W pierwszym sezonie drużyną seniorów zajmował się Paweł. Wiosną zatrudniono dość znanego trenera, pana Wiącka. Sezon nie przyniósł wielkich sukcesów. W drugim sezonie do drużyny doszło kilku zawodników z Krakowa, takich jak Leszek Walankiewicz, który na poziomie Ekstraklasy, w barwach Hutnika, rozegrał przeszło dwieście spotkań, strzelając dziewięć goli. Dołączyli też Piotr Markiewcz (kiedyś Cracovia) i kilku młodych zawodników Wieczystej Kraków. Zespół seniorów objął Jacek Ścigalski (w przeszłości zawodnik Wawelu Kraków). Ja oprócz trenowania młodzieży, grałem w drużynie seniorskiej. Od razu złapałem wspólny język z panem Walankiewiczem. Był to profesor pełną gębą. Wciąż pamiętam te jego świetne podania, co do centymetra. W pierwszym sezonie strzeliłem siedemnaście goli, a jedenaście z nich padło po zagraniach Walankiewicza. Otarliśmy się o awans, ale w kluczowym momencie sezonu straciliśmy ważne punkty. W dziwnych okolicznościach, ale to historia i nie ma sensu do tego wracać. Ścigalski ściągnął dobrego bramkarza i wspomnianego Piotra Markiewicza. Mieliśmy fajny skład, jak na C klasę. Grałem w ataku, strzelałem gole, tym razem głównie po podaniach Markiewicza. Nie udało się wywalczyć awansu. Za to, Trampkarze opanowali ligę, wygrywając 13 spotkań z rzędu, strzelili w nich 70 goli, nie tracąc ani jednej! Rok później, juniorzy awansowali do II ligi. Historyczny awans. Później nadszedł czas Walankiewicza. Weszło sporo juniorów, wydawało się, że awans jest obowiązkiem. Ja trenowałem młodych w „Bieni” i seniorów w Zawoi. Rywalizowaliśmy z seniorami Bieńkówki. Awansowałem z Zawoją, kosztem Bieńkówki. Po tym sezonie, zarząd LKS-u powierzył mi rolę pierwszego trenera. Powiedzieli – to jest twoja drużyna, ty ich prowadziłeś od dziecka, zajmij się nimi. W Zawoi były lepsze warunki, ale kasa nie była najważniejsza. Postawiłem na kontynuację swojej myśli w „Bieni”. Wdrożyłem plan trzyletni. Oparłem się na młodzieży.
Wychowankowie pokonywali kolejne etapy, aż w końcu wskakiwali do składu seniorów. - Miałem wielką satysfakcję, widząc jak nasi wychowankowie pukają do zespołu seniorskiego. Młodzież pukała do składu i trzeba było ich rozpatrywać w kategorii wzmocnienia, a nie uzupełnienia. Trzeba wspomnieć, że wielu naszych wychowanków grało lub dalej grają w okolicznych klubach: Babiej Górze, Garbarzu Zembrzyce, Gromie Grzechynia czy Spartaku Skawce. Cały czas miałem przekonanie, że obrany przez nas kierunek jest słuszny. Dzisiaj już nie tylko ja to wiem, nawet wielcy krytycy mojej pracy w „Bieni” zrozumieli, że dwanaście lat temu ten Gąstała to jednak wiedział co robi. Szedłem swoją zaplanowaną, wymarzoną ścieżką na tyle, na ile to możliwe w C-klasowym klubie.
Trener jest zdania, że nie ważne, w której lidze się gra, trzeba dążyć do profesjonalizmu. - Jestem zdania, że nie ważne w której lidze się gra, trzeba w każdych okolicznościach dążyć do doskonałości, profesjonalizmu, chcieć się uczyć i być przy tym pełnym pokory. Najlepsze jeszcze przed nami. Nie w każdym klubie włodarze mają tyle cierpliwości, by czekać tyle lat na efekty. Sam proces czekania na zawodnika jest trudny i mozolny. Ciężki kawałek chleba dla trenera. Każdemu trenerowi życzę jednak, żeby szkoląc młodzież, przechodził z nimi przez kolejne szczeble, a finalnie doprowadził choćby kilku do seniorów. Mnie się to udało z dużą grupą zawodników. A co najlepsze – dzisiaj z większością z nich gram na jednym boisku, jako grający trener. Fantastyczna sprawa.
Prezes stał i stoi murem. Infrastruktura będzie lepsza.
Trener Gąstała na każdym kroku podkreśla, że ewentualny awans nie będzie końcem, a początkiem rozkwitu klubu. - W życiu trzeba mieć pasję i dużo szczęścia, żeby spełniać swoje marzenia. Ja to otrzymałem. Obecny skład „Bieni” stanowią wychowankowie tego klubu. Na pewno nie byłoby tego, gdyby nie cierpliwość prezesa Tadeusza Gaury, który zawsze stał za mną murem i tylko on wie ile, nie raz, nie dwa nasłuchał się - od różnych ludzi - na mój temat, ale to już było, choć ja jestem bardzo pamiętliwy. Przez ten okres od 2000 roku, „Bienia” cały czas robiła i robi postępy, rozwija się, a to dopiero początek rozkwitu i rozwoju sportowego. Mam nadzieję, że za tym wszystkim pójdzie też infrastruktura.
Gmina nie skąpi grosza i wszyscy w Bieńkówce mają nadzieję, że infrastruktura nawiąże i pójdzie w parze z sukcesami sportowymi. - Muszę pochwalić ludzi z gminy. Na kluby idą spore środki. Okazuje się, że jednak są pieniądze. Zdradzę, że nasza infrastruktura ulegnie poprawie. Pierwotnie wszystkie remonty miały mieć miejsce równocześnie, ale ostatecznie stanęło na tym, że będą przeprowadzane etapami. W pierwszym doczekamy się sztucznej nawierzchni na boisku bocznym i oświetlenia, przy okazji boisko zostanie wydłużone i poszerzone. W kolejnym etapie przyjdzie czas na budynek i szatnie. Fajny obiekt powstał w Budzowie, i o taki walczymy również u nas. Życzymy sobie, by rozwój sportowy zbiegł się z rozwojem stacji i całego obiektu. Myślimy również o trybunach, ale do tego trzeba mieć publikę. U nas jest różnie. Są mecze, na które chodzi po 100 – 150 osób, czyli więcej niż na Halniak. Ale są też dużo gorsze pod tym względem.
Komfort kadrowy
Szeroki skład liczy ponad dwudziestu zawodników. - W szerokim składzie znajduje się 28 zawodników. Mam duży komfort. Jeśli ktoś wypadnie na jakiś czas, to nie ma wielkich powodów do zmartwień, bo są następcy.Mamy wyrównany skład. Każda formacja ma liderów. W obronie rządzą Smoter i Cholewa, w pomocy A. Sałapat i Klimowski, natomiast postrachem całej ligi jest atak śmierci – G. Sałapat, Chromy. W bocznych sektorach młodzież i ja – Papa Smerf - dowodzę tą kapelą z tyłu.
Cierpliwość okazała się kluczem do sukcesu. Praca, praca i jeszcze raz praca, która prędzej czy później musiała zaprocentować. - Wyniki nie są przypadkowe. Jestem w piłce długo i nauczyłem się cierpliwości. Przekazuję to też zawodnikom. Nie ważne, gdzie się gra, gdzie się trenuje – nawet w C klasie – trzeba uczyć zawodników gry piłką. Kopnąć daleko, byle gdzie, każdy umie, nawet moja żona. Zawodnicy dojrzewają, zmieniają mentalność, i to cieszy, bo uważam, że to nie koniec, a początek ery Bieńkówki. Nic się nie dzieje przypadkowo. Długotrwała praca przynosi efekty. Na treningach mogę liczyć na frekwencję na poziomie 15 – 18 zawodników, co jak na C klasę, jest mistrzostwem świata. Mamy super atmosferę, a zawsze powtarzam, że wszystko buduje się od szatni. Proszę sobie wyobrazić, że gramy ostatni mecz rundy jesiennej, w Bugaju. W sobotę wypadł ślub Marka Cholewy, a w niedzielę mecz. Pięciu zawodników poszło na wesele. Przed meczem było nas sześciu do gry, dobrałem juniora. Myślę – no cóż, trudno – trzeba jechać. Nagle telefon. Okazuje się, że chłopaki są już na miejscu i czekają. Martwiłem się o ich stan, po całonocnej zabawie, ale okazało się, że niepotrzebnie. Nawet pan młody był pierwszoplanową postacią na boisku. To pokazuje, jak im zależy na wynikach. Kogo byłoby stać na coś takiego, jeszcze w C klasie?
Nie samą piłką człowiek żyje…
LKS to nie tylko piłka nożna. Kilka lat temu dzięki inicjatywie Pawła Szczepaniaka powstała sekcja siatkówki żeńskiej. - Piłka nożna to nie wszystko, w naszym klubie mamy też sekcję siatkówki. Zwolennikiem i założycielem był Paweł Szczepaniak. Pierwszym trenerem, przez blisko cztery lata, był Wiesław Trzop. Jest to sekcja dziewcząt. Później, drużynę przejął Paweł. Był to strzał w dziesiątkę. Młodziczki, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczęły wygrywać. Na dwanaście meczów - wygrały siedem. Zgłosiliśmy je do czwartej ligi. Trenerem został Piotr Kwak, kiedyś siatkarz Beskidu Andrychów. W pierwszym sezonie niewiele zabrakło do play-offów. W kolejnym wywalczyły awans. Przyszło im się mierzyć z takimi tuzami, jak Muszynianka Muszyna, Wisła Kraków czy Jedynka Kraków. Fajne drużyny, dobry poziom. Było na co popatrzeć. Nieraz w hali w Budzowie było sporo kibiców. Błogostan trwał trzy lata. Później dziewczyny obrały inną drogę życiową. Drużyna się rozpadła, ale obecnie nadciąga nowa fala. Piotr pracuje teraz z dwudziestoma dziewczynkami w wieku 7 – 9 lat. Fantastyczny kierunek. Chcemy budować nową potęgę.
Młodzież oczkiem w głowie
LKS Bieńkówka poszukuje trenerów do kategorii młodzieżowych. - Cały czas stawiamy na pracę z młodzieżą. Mamy zawodników z całej gminy, których dowożę. W najmłodszych grupach mamy maluszków tylko z Bieńkówki. Ostatnio osiągnęli sensacyjny rezultat. Zremisowali w Grzechyni, historyczny wynik. W zimie trener za nie odpowiedzialny zrezygnował, ale ja powiedziałem, że nie odpuszczę. To kolejne roczniki, które zaprocentują. Na dłuższą metę – z powodu namiaru zajęć - nie dam rady, dlatego szukam trenerów. Szukam wariatów, bo do tego trzeba trochę wariactwa. Żona mówi do mnie, że jakbym mógł, to pracowałbym za darmo. Czasy się zmieniły, w latach 90, kiedy zaczynem, było inaczej. Teraz ciężko o trenerów, bo wszyscy bardzo się cenią. Dobra praca, dobra płaca – jak to mówią. Nie można dać 300 złotych i wymagać. Ja jestem zwolennikiem profesjonalizmu. Cały czas chcę się rozwijać, inwestuję w siebie. Podnosząc kwalifikacje trenerskie odkrywam nowe rzeczy. Ostatnio pokazywano, jak trenują sześciolatki w Ajaxie Amsterdam. Uczono ich ustawień taktycznych. Wróciłem do domu, usiadłem i pomyślałem – Matko kochana! W porównaniu do Polski, to jest przepaść.
Awans na wyciągnięcie ręki
Plan trzyletni powinien się powieść, jednak pechowy Stryszów pokpił sprawę. - Drużyna miała być dojrzała do awansu w trzy lata. I niewiele się pomyliłem. Już rok temu, czyli w trzecim roku, mieliśmy okazję do awansu, ale przegraliśmy kluczowy mecz w Stryszowie. Tam nie wytrzymaliśmy presji. Wyszliśmy zmotywowani, ale i bardzo spięci. Strzeliliśmy gola, ale sędziowie dopatrzyli się pozycji spalonej. To był błąd. Później gospodarze doszli do głosu. Wielki kwas. Zostaliśmy na kolejny sezon. Dzisiaj, drużyna gra jak z nut. Mamy dobrą pozycję wyjściową i idziemy w odpowiednim kierunku, choć ostatnio znowu przegraliśmy w Stryszowie - po 14 meczach bez porażki. Do końca pozostało sześć kolejek. Obecnie mamy cztery drużyny: Młodzików (20), Trampkarzy (25), Juniorów (20), Seniorów (24)
Trener jest zdania, że tym razem zdołają sięgnąć po awans. - Myślę, że teraz już tego nie wypuścimy. Wystarczy pięć punktów i stanie się to, na co pracowaliśmy 13 lat. Już zaczynam rozglądać się za wzmocnieniami w trzech formacjach. Mamy większe ambicje niż tylko gra o utrzymanie. Idealny model to taki, w którym trenowałbym seniorów, a dwóch innych renerów zajmowało się młodzieżą. Szlibyśmy w kierunku profesjonalizmu. Każdy się z nas śmieje, że wioska. Ja jeżdżę po Słowacji, Węgrzech i widzę, że można. Wszędzie u nas patrzą tylko na seniorów, a to właśnie młodzież powinna być priorytetem.
Zawodnicy „Bieni” miewają oferty z wyższych lig. Nie kwapią się jednak, by odchodzić. Wszystkim przyświeca jeden cel. - Atmosfera robi wyniki. Teraz miałem zakusy na Tomasza Chromego, który przeprowadził się do Krakowa. Nasz najlepszy napastnik. Zagrał w jakimś sparingu i wpadł w oko. Nasi się jednak nie wyrywają do odejścia. Chcą osiągnąć mój cel, nasz cel. Po awansie przyjdzie czas na rozmowy.
Zapraszamy wszystkich na nowy blog. Opisujący kulisy piłki w powiecie suskim.