Książka ze swoim nazwiskiem na półkach księgarni. Nie jest to częsty prezent na trzydzieste urodziny, jednak Ewa Mielczarek potwierdza, że nawet najbardziej szalona impreza z tej okazji nie może się równać z... pierwszą dostawą świeżo wydrukowanej powieści własnego autorstwa! Pisarka w zeszłym roku wydała ciepłą (a wręcz „ciepełkową”) historię o bohaterce, która może wydawać się znajoma wszystkim, którzy są jeszcze przed, a nawet po trzydziestych urodzinach. Bo czasami impulsem do zmian może być tak nietypowy rekwizyt jak koperta.
* Na końcu artykułu czeka dla czytelników portalu mała niespodzianka: debiutancka powieść z podpisem Ewy Mielczarek do wygrania! *
Bohaterka twojej powieści otrzymała aż trzydzieści kopert z wyzwaniami. Czy dostałaś kiedyś jakąś niezwykłą kopertę?
Ewa Mielczarek: Zdecydowanie tak. Mam przyjaciół rozproszonych po całej Polsce i często wysyłaliśmy do siebie najdziwniejsze rzeczy. Jednym z takich najważniejszych przedmiotów był zeszyt, w którym pisałyśmy z Olą list. Po prostu po pewnym czasie kilkunastostronicowych listów uznałyśmy, że łatwiej będzie wysyłać ogromny zeszyt i w nim odpisywać. Mam wrażenie, że całe liceum przeszłam z tym właśnie zeszytem lub w oczekiwaniu, aż listonosz znów go przyniesie.
Jakie były Twoje pierwsze próby literackie? Ile zapisanych kartek poszło do szuflady, zanim usiadłaś do „Trzydziestu kopert”?
Ewa Mielczarek: Mam całą szafę wypełnioną zapiskami. Nie ukrywam, że od dziecka lubiłam wymyślać perypetie własnych bohaterów, ale robiłam to głównie dla siebie. Dużo czytałam i wydawało mi się naturalną koleją rzeczy, by pójść w ślady przyjaciół z książek. Pamiętam, że jedną z takich pierwszych prób literackich, którymi odważyłam się podzielić ze światem, a nie tylko polonistkami, było wysłanie opowiadania w klimatach fantastyki na konkurs nieistniejącej już telewizji ZigZap. Nie wiem, czy zajęłam jakieś miejsce czy tylko wyróżnienie, ale nagrody - książki Cornelii Funke - dostałam, więc prawdopodobnie już wtedy udawało mi się tworzyć.
Nie ukrywasz, że „Trzydzieści kopert” powstało w miesiąc, co raczej nie zgadza się z ogólnie przyjętym wyobrażeniem, że książki pisze się długo. Jak to się robi?
Ewa Mielczarek: Proces wydawniczy “Trzydziestu kopert” był nietypowym eksperymentem. Zazwyczaj autor z gotowym tekstem kontaktuje się z wydawcą, a ten podejmuje decyzję o współpracy. W moim przypadku skorzystałam ze znajomości z Emilią Teofilą Nowak (której najnowsza powieść ukaże się już w lipcu. Szczerze polecam “Hotel Aurora”!). Emilia prowadzi działalność wydawniczą i wspiera pisarzy, dlatego gdy przedstawiłam jej pomysł, że muszę wydać książkę przed trzydziestką, od razu wyznaczyła mi terminy, wymogi i wszystko, co powinnam zrobić, żeby taki zabieg się udał. Było to intensywne wyzwanie, dlatego teraz odpoczywam i powoli szykuję się do nowych projektów.
Co było najtrudniejsze w drodze od pierwszego szkicu fabuły do półki w księgarniach? Z czym musi się zmierzyć początkująca autorka, gdy już postawi ostatnią kropkę?
Ewa Mielczarek: Trzeba pogodzić się z wyobrażeniem, że bycie pisarzem w Polsce nie wygląda tak wspaniale jak niektóre filmy to przedstawiają. W jednej z moich ukochanych produkcji bohater musi dokończyć swój maszynopis, więc udaje się do domku letniskowego na południu Francji, pisze, a gospodyni mu sprząta i gotuje obiadki. To tak nie działa. Początkujący pisarze muszą być szczególnie czujni też na jedną sprawę. Jak w każdej branży można i tu spotkać niemiłych ludzi. Mówiąc niemiłych używam eufemizmu na oszustwa przy umowach i rozliczeniach czy chęć wykorzystania twórcy i zmuszenie do poniesienia horrendalnych kosztów, by książka znalazła się na półce. Trzeba być ostrożnym i cierpliwym.
W „Trzydziestu kopertach” zwraca uwagę już sama okładka, której nie sposób przeoczyć na półce w księgarni. Wydaje się, że coraz więcej wydawnictw rezygnuje z autorskich grafik. Jak doszło do Twojej współpracy z Aleksandrą Grzanek?
Ewa Mielczarek: Zrobienie dobrej okładki jest niezwykle trudną sztuką, dlatego nie dziwi mnie moda w stylu “ładne zdjęcie i ciekawy napis”. Od początku wiedziałam, że moja książka musi mieć ilustrowaną okładkę, bo chciałam pójść wzorem brytyjskich twórców podobnego gatunku. Pastelowe kolory i dużo szczegółów obrazujących wydarzenia, o których będziemy czytać - to było moje marzenie. Gdy koleżanki położyły moją powieść na półce jednej z londyńskich księgarń, poczułam, że to jest miejsce na ziemi dla tego tytułu i to tylko potwierdziło, że decyzja była strzałem w dziesiątkę. Od początku wiedziałam też, że to Ola Grzanek musi narysować ilustracje. Poznałyśmy się kilka lat temu w Internecie przez przypadek - w trakcie dyskusji o bohaterach z serii Percy Jackson i jak widać, do tej pory się koleżankujemy. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będziemy razem współpracować, bo to jest zdolna artystka, która czyta mi w myślach.
Podobno zapytanie autora książki o to, skąd pomysł na fabułę, jest najbardziej ogranym samograjem w wywiadzie, dlatego spróbujmy od innej strony. Skąd czerpiesz inspiracje? Co czyta Ewa Mielczarek?
Ewa Mielczarek: Ostatnio dominuje literatura obyczajowa, zarówno dla młodzieży, jak i starszych. Lubiłam też sięgnąć po fantastykę, ale zauważyłam, że w tym roku przeczytałam zaledwie dwie, może trzy książki z tego gatunku. Pytasz o inspiracje. Codzienność. Dobrzy ludzie. Przyroda.
Jedną z inspiracji przy pisaniu wydaje się być sama Sucha Beskidzka, która została jedną z drugoplanowych bohaterek. Czy „Trzydzieści kopert” można potraktować jako nietypowy przewodnik?
Ewa Mielczarek: Absolutnie nie. Geografia w mojej książce jest tylko subtelnie rozrysowana, żeby osadzić bohaterów w jakiejś rzeczywistości. Może na czterdzieste urodziny wydam rozszerzoną wersję tej powieści - wtedy nie tylko poznamy życiorys Honoraty czy innych drugoplanowych postaci, ale też będziemy mieć literacki przewodnik.
Takich swoistych impulsów do weny twórczej masz na co dzień wokół siebie całkiem sporo, bo pracujesz w Bibliotece Suskiej. Jak wygląda Twoja praca wśród książek?
Ewa Mielczarek: Dla pisarza taka praca to równocześnie najlepsza i najgorsza rzecz na świecie. Najlepsza, bo niezwykle inspirująca, codziennie rozmawiamy z czytelnikami, wiemy, co się im podoba, a czego lepiej unikać. Najgorsza, bo gdy widzę, ile książek wydają koleżanki i koledzy po piórze, wpadam w kompleksy. Pracuję głównie w Bibliotece Młodych, gdzie znajdują się książki dla dzieci, młodzieży i osób młodych duchem, czyli cudowności dla wszystkich. W normalnych okolicznościach szykowalibyśmy się do kolejnej edycji gry miejskiej i zajęć wakacyjnych. Teraz wykorzystujemy Internet, by dzielić się tym, co oferuje nasza biblioteka. Przy okazji, zachęcam do dołączenia do naszej bibliotecznej grupy na Facebooku, gdzie można z nami rozmawiać o książkach i nie tylko.
Gdy ostatnio zaglądałem do internetowej bazy suskiej biblioteki, to na „Trzydzieści kopert” była kolejka po wypożyczenia! Czy odwiedzający bibliotekę wiedzą, że masz za sobą już pierwszą powieść?
Ewa Mielczarek: Część osób wie, bo sam pomysł i deklaracja napisania powieści padła podczas zajęć, które organizowaliśmy w Bibliotece. Wydaje mi się, że niektórzy się dowiedzą prawdopodobnie po lekturze tego wywiadu. Staram się raczej nie mówić każdej napotkanej osobie o tym, że napisałam książkę. Może przy kolejnych tytułach to się zmieni. Zobaczymy.
Można powiedzieć, że Twoje pierwsze spotkanie autorskie było wręcz skokiem na głęboką wodę, bo odbyło się na Krakowskich Targach Książki. Jak zapamiętałaś tamten dzień? Są już plany na kolejne spotkania z czytelnikami?
Ewa Mielczarek: Tak. W tym roku dostałam kilka zaproszeń do instytucji kultury w całym województwie, ale rzeczywistość szybko je zweryfikowała. Nie żałuję, bo wykorzystuję ten czas, by pracować nad swoim dorobkiem literackim, dlatego przy spotkaniu będziemy mieli więcej tematów do rozmów. Co do spotkania w Krakowie, wspaniała, stresująca przygoda. Wspaniała, bo ludzie, z którymi rozmawiałam, dostarczyli potężnej dawki pozytywnej energii. Stresująca, bo mimo wszystko, obawiam się, że jestem nieśmiała. Potrzebuję chwili, żeby się oswoić, ale myślę, że nie tylko ja byłam zadowolona z tego wydarzenia - co widać na zdjęciach osób, które się pojawiły przy moim stoisku.
Niedawno wydałaś krótkie opowiadanie o jednej z bohaterek „Trzydziestu kopert”. Czy możemy spodziewać się Twoich krótszych form literackich? W swoich mediach społecznościowych przyznałaś, że pracujesz nad następnym tytułem. Zdradzisz coś więcej o fabule?
Ewa Mielczarek: Zacznijmy od tego, że gdyby nie pozytywny odbiór „Trzydziestu kopert”, nie myślałabym o wydawaniu kolejnej książki. To miało być jednorazowe wydarzenie, tak w prezencie na trzydzieste urodziny. Oczywiście, starałam się, żeby moja debiutancka powieść była wartościowa, ale z zaskoczeniem odkryłam, że czytelnikom aż tak spodobał się mój styl. Mam świadomość tego, że fabuła jest przewidywalna, może nawet naiwna, ale podejmuje ważne, życiowe tematy. Wpisuje się idealnie w klimat gatunku - to ciepła powieść obyczajowa. Jeżeli znajdę natchnienie do kolejnych ważnych tematów w luźnej formie, z pewnością napiszę coś dłuższego. Wielkim marzeniem jest wydanie książki dla dzieci, ale tej sztuki muszę się dopiero nauczyć.
Chcielibyście zadać Ewie własne pytanie w temacie książki lub książek? Zajrzyjcie na profil pisarki na Facebooku!
Redakcja portalu PowiatSuski24 posiada autorski egzemplarz książki „Trzydzieści kopert” i chętnie przekaże czytelniczce lub czytelnikowi, którzy skomentują wpis na portalu Facebook z linkiem do niniejszego wywiadu i odpowiedzą na pytanie: Jakie miejsce z powiatu suskiego zasługuje na obecność w książce jako miejsce akcji i dlaczego?
Na odpowiedzi czekamy do środy, 10 czerwca, do godz. 23:59! Następnego dnia najciekawsza odpowiedź zostanie nagrodzona egzemplarzem „Trzydziestu kopert”.
Nie udało się wygrać? Nic straconego! Spis księgarń internetowych, w których dostępna jest książka, znajdziesz na oficjalnej stronie Ewy Mielczarek: http://ebimielczarek.pl/trzydziesci-kopert